O tym, czy kościoły opustoszeją i czy księża są „chłopcami do bicia”, z ks. Ryszardem Nowakiem rozmawia Marcin Jakimowicz.
Marcin Jakimowicz: Nie wygląda Ksiądz na słabeusza, widziałem sporo zdjęć ze skałkowych wspinaczek, a podobno bolą Księdza ręce…
Ks. Ryszard Nowak: To prawda. Coraz częściej bolą…
Bo?
Bo tak wiele Komunii rozdzielamy w parafii. (śmiech) Ich liczba stale wzrasta. Widać to wyraźnie w statystykach. Na 950 osób, które w tygodniu chodzą do kościoła, rozdajemy około 750–770 Komunii.
W Niemczech też sporo ludzi przystępuje do Komunii. Tyle że oni spowiadali się często… dwadzieścia lat temu
A u nas ten problem nie istnieje. Do konfesjonałów ustawiają się kolejki. Przed każdą Mszą św. mamy półgodzinne wystawienie Najświętszego Sakramentu. W tym czasie dwóch, trzech księży maszeruje do konfesjonałów. Gdy jeden z kapłanów ostatnio zachorował, okazało się, że bardzo go brakuje. Odchodziliśmy, by odprawić Mszę, pozostawiając pod konfesjonałami po kilkanaście osób…
Skąd się ci ludzie biorą?
To grupa, która regularnie chodzi na Msze. Nie zmienia się liczba tych, którzy przychodzą na niedzielne Eucharystie, natomiast – to bardzo ciekawe – rośnie grupa ludzi, którzy przychodzą do kościoła w tygodniu. Robimy tylko to, co Pan Bóg przykazał: na każdej Mszy św. głosimy słowo Boże, staramy się stworzyć normalną, rodzinną atmosferę. Dochodzi do tego, że podchodzą do mnie starsi parafianie i przepraszają, że… nie czytają codziennie słowa Bożego. „To nie jest grzech!” – odpowiadam z uśmiechem. Skoro są ludzie, którzy mają takie problemy, to znaczy, że nie jest źle…
Nie martwi jest Ksiądz tym, że świątynie opustoszeją?
Absolutnie nie. Kościół się oczyści, to jasne. Ale wyjdzie mu to na dobre. Mamy straszny „nawis inflacyjny”: ogromną rzeszę ludzi, którzy w sondażach deklarują, że są katolikami, i nie daj Boże, gdyby to podważyć…
… bo zadusiliby różańcem…
... a później robią wszystko, by tej deklaracji zaprzeczyć. Ich codzienną lekturą jest „Fakt”, „Nie” i inne „super expresy”, a Biblia jest księgą kompletnie nieznaną. To taki katolicyzm folklorystyczno-obrzędowy, zaliczający obowiązkowe punkty: chrzest – ślub – pogrzeb.
Kiedyś, donosił wspomniany „Fakt”, Wisłą płynął wieloryb. Cudem przeszedł pieszo tamę we Włocławku i mknął w stronę Krakowa. Wie Ksiądz, jak nazwali go pobożni czytelnicy? „Lolek”.
To dobry kierunek. (śmiech) Właśnie o takiej grupie mówię. Tuż po transformacji ustrojowej w 1991 roku przeprowadzono badania dotyczące religijności Polaków. Katolicyzm deklarowało aż 93 proc., a „głęboką wiarę” (taką, która objawia się codzienną modlitwą, przystępowaniem do sakramentów, udziałem w Mszy św. w tygodniu) – 10 proc. Po dwudziestu latach katolicyzm deklaruje 87 proc. (i tak dużo, w tym całym medialnym jazgocie spodziewałem się, że będzie ich o wiele mniej), natomiast za „głęboko wierzących” uważa się już – uwaga – 20 proc. Polaków. To ważna wskazówka. Tak jest w istocie. Widzę na co dzień to, co dzieje się w mojej parafii w Rudzie Śląskiej-Orzegowie…
Źródło:gosc.pl
Dalszy ciąg wywiadu tutaj lub w nowym numerze „Gościa Niedzielnego”